...broszka na szczęście.
Niedawno moja Ciocia obchodziła imieniny. Ciocia pomimo, ze latka swoje już ma (lada chwila stuknie jej dziewięćdziesiątka), to jest sroczką jak chyba każda z nas. Na widok każdej błyskotki oczy jej się świecą, aż miło popatrzeć :) Nietrudno więc zgadnąć, że ode mnie regularnie coś takiego dostaje. Zanim zajęłam się produkcją biżuterii też obdarowywałam ją różnymi wytworami rąk własnych, a to jakieś haftowane serwetki, to obowiązkowy kapturek na dzbanek. Najbardziej cieszy mnie to, że te prezenty nie lądują w szufladzie, tylko są używane i Ciocia chętnie się nimi chwali.
Tym razem postanowiłam zrobić broszkę haftem koralikowym (w zeszłym roku była ta sutaszowa). Początkowo myślałam o czymś w ulubionej ciocinej kolorystyce, czyli złoto-jesiennej, ale kiedy zaczęłam wyszukiwać koraliki, to jakoś same do rąk mi lgnęły te w odcieniach zieleni. Może to dlatego, że ta jesień u nas w tym roku ma trochę nietypowe kolory. Mało jest czerwieni, odrobinę żółci i całkiem sporo jeszcze zieleni. Nie było zbytnich gradientów temperatury, to i czerwonych liści jak na lekarstwo, a te nieliczne, którym udało się jednak przebarwić (jak np. winobluszcz) zrzucił październikowy śnieg. Szalejące później wiatry pozrywały wszystkie cięższe liście praktycznie jeszcze zielone. Zostały tylko na brzozach i wierzbach, ale jak się z bliska im przyjrzeć, to jest trochę żółtych a reszta cały czas zielona. Dodatkowo do pierwszych mrozów, czyli całkiem do niedawna notorycznie nawiedzały nas biedronki. Dawno nie widziałam ich tyle co tej jesieni. Stąd pomysł na taką optymistyczną broszkę:
Biedronka na czterolistnej koniczynie. Takiej trochę jesiennej, bo całej w kroplach rosy, ale jednak całkiem zielonej, tak jak ta (zdjęcie zrobiłam jakiś tydzień temu):
Biedronkę ulepiłam z Fimo. To taki trochę oszukany handmade, bo wykorzystałam gotową formę. Kupiłam ją w czasach, kiedy moja Zosia nie odkryła jeszcze sówek i nade wszystko kochała biedronki. Biedronkę zrobiłam w formie kaboszonu, wypiekłam i pociągnęłam werniksem dla połysku.
Następnie przykleiłam ją do podkładu i obszyłam koralikami. Ma nawet trójwymiarowe czułki, choć trochę słabo je widać.
Na brzegu listka zebrała się spora kropla rosy - w tej roli okrągły szklany kaboszonik.
Drobniejsze kropelki to koraliki z efektem silver-lined porozrzucane po listku (najlepiej widać to na nieostrym zdjęciu z lampą błyskową).
Do wyszycia listków wykorzystałam chyba wszystkie rodzaje zielonych koralików jakie znalazłam, dlatego wyjątkowo nie wyliczę kolorów, ale po prostu nie potrafię.
Spróbowałam ściegu "lazy", czyli artystyczny nieład. Czy mi się udało? Nie wiem, mam mieszane uczucia. Najważniejsze, że Ciocia była zachwycona.
Broszkę usztywniłam kawałkiem tekturki, zamocowałam zapięcie. Z braku szlachetniejszego materiału (skórki) w kolorze zielonym podkleiłam ją od spodu zielonym filcem. Jednak żeby się nie strzępił potraktowałam go z lekka bezbarwnym lakierem w sprayu. Niestety zapomniałam zrobić zdjęcia plecków, więc musicie mi uwierzyć na słowo.
Łodyżka to koraliki nawleczone na kawałek linki jubilerskiej, dzięki czemu jest dość sztywna. Końce linki umocowałam solidnie między podkładem a tekturką.
Broszka jest niewielka. Nawet ją mierzyłam, ale już dokładnie nie pamiętam. Miała chyba jakieś 3 x 4 cm. Oto obowiązkowe zdjęcie poglądowe na dłoni:
Broszka została wręczona solenizantce tydzień temu i jak już wspomniałam spodobała się jej :-D
Postanowiłam też zgłosić broszkę do Szufladowego wyzwania:
Powyżej dokładnie wyjaśniłam dlaczego kojarzy mi się ona z jesienią, z tegoroczną jesienią.