środa, czerwca 29, 2016

Na jagody

Na jagody
Czy ktoś mi może powiedzieć co tak właściwie stało się z czerwcem? Przecież dopiero co się zaczął, a już się kończy? A gdzie cały środek? Czy 30 dni może tak po prostu zniknąć? Ostatnio jakoś kompletnie nie rozumiem tego kalendarza. Zap... gdzieś jakby go ktoś gonił.
Kiedy parę dni temu (bo przecież to nie mogło być więcej) Danusia ogłosiła kolorek na czerwiec, od razu wiedziałam co zrobię i jak. Nie śpieszyłam się więc zbytnio, bo skoro pomysł już jest, to tak jakby połowa sukcesu. No i mało brakło, a bym nie zdążyła. Oprzytomniałam w ostatniej chwili. Na szczęście "za pięć dwunasta", a nie "pięć po"...
Tak więc już nie przedłużam, tylko póki jeszcze czerwiec trwa przedstawiam moją jagodową pracę. Ale najpierw banerek:


Kolor jagodowy, czyli po naszemu borówkowy, bo ja krakuska jestem i u nas tak to się nazywa.
W mojej działalności robótkowej kolor borówkowy gości dość często, zarówno w biżuterii, jak i innych rękoczynach. Ostatnią taką dużą rzeczą był ten sweterek. Było też trochę biżutków, choć większości na blogu nie pokazywałam. Ale tym razem nie chciałam Wam wciskać kolejnej bransoletki. Zrobiłam zakładkę do książki.


Jakiś dzień przed ogłoszeniem tego kolorku dziecko moje najmłodsze krążyło po domu w poszukiwaniu zakładki i postanowiłam jej takową zrobić. Co prawda od tego czasu przeczytała już kilka książek przekładając je skasowanym biletem MPK, ale w końcu się doczekała. Właściwie to nie musiała czekać, bo nawet nie wiedziała, że coś takiego mi chodzi po głowie.


Jak widzicie wybrałam opcję "jagodowo-truskawkową", reszta kolorów to zielone listowie niezbędne do fotosyntezy. Nie wiem czy nie jest go więcej jak dozwolone 10 %, ale przecież nie mogłam im pourywać wszystkich liści. Kolor podstawowy reprezentowany jest przez: oczywiście borówki, poza tym jeżyny i czarną porzeczkę, a truskawkowy to oprócz truskawek: maliny i czerwona porzeczka. Wszystkie te owoce z botanicznego punktu widzenia to jagody.


Jakoś nie mogę się przekonać do grubych zakładek z deseczki lub metalowej bazy. Uważam, że do książki nie powinno się wpychać czegoś tak grubego, żeby jej nie zaszkodzić, ale może jestem przewrażliwiona, mniejsza z tym. W każdym razie moją owocową zakładkę zrobiłam na bazie grubego papieru wizytówkowego. Jedyne zawahanie miałam czy owoce mają być z serwetki czy znaleźć jakąś grafikę i wydrukować. Postawiłam na deku i wcale nie jestem w 100% pewna czy to był słuszny wybór. Moje od dawna nie używane preparaty stały się jakieś takie gęste i przy klejeniu na papierze nie ułatwiało to bynajmniej pracy. W celu zwiększenia jej trwałości gotową zakładkę zafoliowałam. Taka powinna przetrwać długo. Na tym zdjęciu widać jaka jest cieniutka:


Rewers zakładki ma tło w kolorze śmietany z borówkami (z przewagą śmietany), a na nim umieściłam kilka książkowych aforyzmów i parę grafik. Tę stronę "poskładałam" w komputerze i wydrukowałam. Niestety zrobienie zdjęć zafoliowanej zakładce graniczyło z cudem. Te plamy widoczne na rewersie to w rzeczywistości tylko refleksy światła na folii.
Proszę poczytajcie sobie:


i w drugą stronę:


Na końcu miał być jeszcze chwościk w kolorze granatowym (jagodowym?), który zrobiłam ze starego kordonka, ale Zosia stwierdziła, że tylko by przeszkadzał, więc musi poczekać na inne wykorzystanie. Jak widać dziecko moje osobiste podziela mój pogląd w temacie zakładek.

Od zawsze ten odcień granatu należał do moich ulubionych i to pomimo, że w moich czasach w szkołach obowiązywał "dress code" w postaci granatowych chałatów z białym kołnierzykiem. Białych kołnierzyków nie lubię, ale granat i owszem. Zazwyczaj w mojej szafie ten kolor przeważał nad czernią, choć ostatnimi czasy nie jest niełatwo kupić cokolwiek granatowego w sklepie, więc i czerni coraz więcej. W wystroju mieszkania mam go raczej śladowe ilości, ale to głównie "zasługa" tego co powyżej - z cudem graniczy znalezienie dodatków w tym kolorze.
Co do samych borówek to lubię bardzo, w każdej właściwie postaci, ale jeszcze bardziej lubi je moja najmłodsza latorośl, do tego stopnia, że sama na wiosnę "obrabia" nasze borówkowe krzaczki i potem co chwilę chodzi patrzeć czy już przypadkiem nie dojrzały. Niestety jeszcze nie dojrzały, bo inaczej pokazałabym jeszcze jakiś carvingowy borówkowy deser. Oto dowód:


Te czerwone kropki na liściach to efekt tego, jakie powitanie sprawiło nam tegoroczne lato (dokładnie 20.06). Tak to wyglądało na tarasie:


Tak na trawniku:


A tak wyglądają teraz biedne borówki (te którym udało się utrzymać na krzakach):


Nie zwracajcie uwagi na mój cień, ale musiałam jakoś zasłonić słońce, bo kolorów nie było widać.

A teraz wybaczcie, lecę do Stefana bo mi się miesiąc skończy ;)

poniedziałek, czerwca 27, 2016

Listki Full Persian

Listki Full Persian
Dziś przyszła pora na zaległości z szuflady. Pamiętacie może naszyjnik z serduszkiem który zrobiłam jako wirtualny prezent dla Moniki? Już dawno dorobiłam do niego kolczyki i bransoletkę. Oto one:


Przeleżały kilka miesięcy, zanim udało mi się zrobić im zdjęcia. Tak naprawdę, to tego posta zaczęłam pisać pół roku temu, czyli co najmniej tyle czasu komplet czekał na prezentację. Ciągle było coś ważniejszego. A więc, zanim się rozmyślę:


O naszyjniku już pisałam, tutaj, więc nie będę się powtarzać. Jako drugie powstały kolczyki. Wymyśliłam sobie takie listki:


Splot to oczywiście Full Persian, ogniwka takie same jak w naszyjniku, czyli WD = 1 mm, OD =  8 mm ze stopu żelaza w kolorze miedzi, kulki to platerowany hematyt 10 mm.


Kolczyki są równie ażurowe jak naszyjnik, ale hematyt nadaje im trochę ciężkości.


Po jakimś czasie zrobiłam jeszcze do kompletu bransoletkę:


Materiały te same. Przedzielenie splotu FP kulkami hematytu dodało bransoletce lekkości, przynajmniej wizualnie, bo jednak wagę swoją ma.


Jest też dość wiotka. Zapinana na karabińczyk.


Jeszcze jedno zdjęcie rodzinne:


Więcej zdjęć i dokładne parametry znajdziecie lada chwila na moim drugim blogu, bo komplecik jest do wzięcia.

piątek, czerwca 24, 2016

Dawno nie było u mnie Romanova...

Dawno nie było u mnie Romanova...
...a, że akurat w tym miesiącu bawimy się w Bizancjum, to pasuje go pokazać. Zrobiony dobrą chwilę temu, ale jak zwykle mam poślizgi w publikacji. Najpierw jednak banerek:


A to mój komplecik:


Składa się on z bransoletki:


I kolczyków:


Splot Romanov to nic innego jak dwa elementy bizantyjskie ułożone równolegle obok siebie, przedzielone koralikiem na szpilce i spięte razem z nim po obu stronach.


Do wykonania bransoletki użyłam ogniwek ze stopu bright aluminium o parametrach: WD = 1 mm, ID = 3,6 mm, kulek syntetycznego kamienia Szmaragd Nilu (prawie jak piasek pustyni tylko zielone) o średnicy 6 mm. Rozetki połączyłam odrobinę większymi ogniwkami (ID = 4 mm), żeby nie było zbyt ciasno.


11 elementów + zapięcie dało obwód 19 cm.


Bransoletka jest niezwykle lekka, to zasługa aluminium. Waży ok 14 g pomimo, że jest dość "masywna" - jej szerokość to 1,7 cm, a grubość ok. 6 mm.


Kolczyki to także Romanov, a nawet dwa.


Element identyczny jak w bransoletce połączyłam z drugim, zrobionym tak samo tylko z mniejszych ogniwek (ID = 2,8 mm, WD = 0,8 mm) i kuleczek (4 mm).


Przewrotnie ten mniejszy element umieściłam na dole i powiesiłam całość na otwartych biglach ze stali chirurgicznej.


Kolczyki wyszły całkiem spore (3 cm bez bigla) ale bardzo lekkie (ok 2 g każdy), jak to zwykle z aluminium.

Zachęcam Was do eksperymentowania ze splotem bizantyjskim, a w szczególności z Romanovem, bo przy stosunkowo niewielkim wysiłku można uzyskać spektakularny efekt.

środa, czerwca 22, 2016

Trizantine raz jeszcze

Trizantine raz jeszcze
Spodobał mi się ten splot i postanowiłam nim zrobić też coś dla Pań, nie tylko dla Panów.
Postawiłam na delikatność. I zrobiłam oczywiście bransoletkę. O taką:


Ogniwka wycięłam z mosiężnego drutu o WD = 0,8 mm, czyli dość cienkiego.


Nawijałam na rdzeniu o średnicy 4 mm, czyli AR = 5, dokładnie tak samo jak w tej męskiej.


W tym przypadku zrezygnowałam z małych ogniwek łącząco-stabilizujących. Tak więc bransoletka ma przekrój kwadratowy o boku ok 5,5 mm. Cieniutka, prawda?


Nie ma też żadnych łączników, ani innych dodatków.


Jest tylko mosiężny karabińczyk do zapinania bransoletki.


No i obwód zdecydowanie mniejszy - jakieś 18,5 cm.


Właściwie to bransoletka wyszła bardzo delikatnie, ale "na bogato". W tym splocie naprawdę dużo się dzieje.


Na koniec jeszcze porównanie obu bransoletek: u góry ta męska  z 7 mm ogniwek WD = 1 mm, a na dole ta dzisiejsza z WD = 0,8. AR identyczny w obu:



Która wersja Waszym zdaniem lepiej wygląda: ta z dodatkowymi ogniwkami, czy bez nich? Bo ja sama nie wiem.
Już mi chodzą po głowie kolczyki, ale to innym razem.

wtorek, czerwca 21, 2016

Podsumowanie Boxów i przy okazji pierwszego półrocza

Podsumowanie Boxów i przy okazji pierwszego półrocza
Tak, właśnie zakończyliśmy pierwsze półrocze wspólnej nauki (to więcej jak semestr). Ale na początek podsumowanie ostatniej lekcji. Oto kolaż naszych prac:


Splot nie był trudny i wygląda na to, że jedyną przeszkodą przy wykonywaniu prac był brak czasu. Mimo to trochę ich powstało. Wszystkie piękne, choć każda inna, ale to jak zwykle ;)
Wydaje mi się, że zdjęcia mówią same za siebie.

Trochę więcej czasu chciałam poświęcić podsumowaniu całego pierwszego półrocza. Przygotowałam więc co nieco statystyk.

W sumie przez cały ten okres przez zabawę przewinęło się 8 osób (siebie nie liczę). Niby niewiele, ale wydaje mi się, że to jednak niezły wynik.
Spośród tego grona dwóm osobom zapału starczyło tylko na lekcję pierwszą - to Anza i Panna Kajka. mam nadzieję, że może jednak uda się Wam jeszcze wrócić.
Z kolei stuprocentową frekwencję zanotowały: Joasia (Sznurki i koraliki), Ala (Dom z mozaikami) i Ania (Sowiarnia), jedną lekcję opuścił Hubert (Sowiarnia), a dwie Basia (Kororowe koraliki). Cała wymieniona piątka bawi się od samego początku.
W trakcie (od 4 lekcji) dołączyła do nas BiBi Blue, która od tego momentu też nie opuściła żadnej lekcji, a te wcześniejsze odrobiła z lekkim poślizgiem, czyli też ma wszystkie zaliczone.
Dodatkowo często zgłaszaliście więcej niż jedną pracę w miesiącu. Prawdziwą rekordzistką jest Ala, która przez te pół roku zgłosiła aż 14 postów z pracami! Świadomie napisałam "postów z pracami", a nie "prac", bo niejednokrotnie w Waszych postach pojawiało się więcej niż jedna praca, ale brakło mi czasu, żeby jeszcze te "dublety" przeliczyć.

Najpopularniejszymi splotami okazały się Helm i Inverted Round (po 13 zgłoszeń), a najmniej: European (tylko 7 zgłoszeń). Ciekawe jak będzie dalej?

Zainteresował mnie też ranking poszczególnych elementów biżuterii. W tym celu przeanalizowałam kolaże podsumowujące poszczególne lekcje i znalazłam tam: 43 pary kolczyków, 25 bransoletek, 19 wisiorów/naszyjników (łącznie), 9 breloczków/zawieszek i jedną rozetkę, która skończyła jako broszka. Statystyka ta nie uwzględnia wszystkich prac wykonanych dodatkowo "po terminie", ale nie dałam rady tego wszystkiego ogarnąć.

Jak pokazują powyższe zestawienia wcale nie jest tak źle i z wykonanych w ramach nauki prac dałoby się już całkiem sporą wystawkę zrobić.
Można powiedzieć, że stała ekipa liczy razem ze mną 7 osób i mam nadzieję, że ta liczba nie zmaleje w kolejnym półroczu, a może ktoś jeszcze dołączy?

Na koniec chciałam Wam życzyć owocnej pracy nad splotem bizantyjskim - idą wakacje, może będzie trochę więcej czasu? Żabka już czeka :)

PS. Już po napisaniu tego posta wpłynęło zgłoszenie do żabki od Anzy, a więc wróciła do zabawy, bardzo się z tego cieszę i mam nadzieję, że tak już pozostanie.

niedziela, czerwca 19, 2016

Serce jak dzwon

Serce jak dzwon
No bo z czego odlewa się dzwony? Z brązu. No dobrze, może raczej ze spiżu, ale to de facto też brąz, tylko trochę podrasowany :)
Moje serce jest z brązu, brązu jubilerskiego. O tym, że zakochałam się w tym metalu już pisałam, to nie będę się powtarzać.


To kolejny krok na drodze oswajania tego drutu. Musiałam spróbować jak się toto lutuje. Więc lutuje się świetnie. Zrobiłam sobie taką bazę, a najbardziej dumna jestem z tej kuleczki, którą utopiłam z okrawków drutu (mam nadzieję, że ją widać):


Baza po zlutowaniu była prawie tak sztywna jak przed włączeniem palnika, co mnie mile zaskoczyło, chyba zacznę do miedzianego w-w wykorzystywać bazy z brązu. Niestety więcej zdjęć z procesu twórczego nie posiadam.

Kiedy byłam na etapie podziwiania swojego dzieła i wymyślania jak rozplanować na tym wire-wrappingowe sploty, to rzucił mi się w oczy ówczesny temat konkursowy do kalendarza Royal Stone: "Urok secesji". To przecież wymarzony temat dla w-w, więc postanowiłam wreszcie się przemóc i zgłosić tam swoją pracę. Dojrzewałam do tego już od dawna, ale najpierw miałam wymówkę, że ja nie fejsbukowa jestem, a potem... już sama nie wiem jaką. Najtrudniejszy jest ten pierwszy raz, teraz mam już pomysł na kolejny temat, ale na razie:


Z secesją kojarzą mi się przede wszystkim te miękkie, wijące się, wręcz roślinne linie. Taki zazwyczaj jest wire-wrapping, więc nie miałam wątpliwości co do techniki. Wspomniane linie można zauważyć oczywiście na samej zawieszce:


Ale to nie koniec. W łańcuszek wkomponowałam kolejne "pnącze":


Zapięcie, które wykręciłam z kawałka drutu:


I jeszcze dodatkowa zawieszka przy zapięciu:


Kolejnym elementem charakterystycznym dla sztuki secesyjnej jest asymetria i raczej luźna kompozycja. Asymetrię zapewnia wypełnienie samego serduszka serduszka, ale i wstawka w łańcuszku występująca tylko z jednej strony.


No i wreszcie kolorystyka: jasna i delikatna, ale nie mdła. Przy wyborze kierowałam się paletą takich mistrzów, jak: Alfons Mucha, Gustav Klimt i Stanisław Wyspiański. Powiem Wam, że jak nie przepadam za pastelami, tak takie kolory do mnie przemawiają. Są to przede wszystkim: złociste brązy (drut brązowy pasuje idealnie). Z reszty palety wybrałam "ciepły" niebieski (czyli taki skłaniający się w kierunku turkusu) reprezentowany przez pastylkę masy perłowej i perłową biel w postaci drobniutkich perełek hodowlanych, które również w tym stylu były często wykorzystywane. Może brakuje trochę czerwieni i pomarańczów, ale stwierdziłam, że co za dużo to niezdrowo i poprzestałam na tym.


Kiedy już skończyłam zawieszkę stanęłam przed nie lada dylematem: na czym ją powiesić? Do wisiora z lawą dobrałam czarne sznurki, ale tutaj nic mi nie pasowało. Na domiar złego półfabrykaty z brązu, a przynajmniej w tym kolorze są u nas prawie nieosiągalne, zresztą i tak nie było już czasu żadne zamawianie.
Postanowiłam więc ambitnie zrobić łańcuszek sama. Z 0,8 mm drutu, oczywiście brązowego wykręciłam i wycięłam około 240 ogniwek. Ogniwka są malutkie: formowałam je na starym drucie do skarpet grubości 2 mm i połączyłam w najprostszy w formie łańcuszek (2 in 1).


Zapięcie oczywiście także własnej produkcji: w tym przypadku drut 1 mm i lekko je sklepałam, ale brąz jest na tyle twardy, że i bez tego dałoby radę.


Ten łańcuszek to był trochę szalony i pomysł i już wiem, że następny wisior z brązu zawiśnie na vikingu, bo wreszcie nabyłam przeciągadło :) Mam nadzieję, że to będzie trochę mniej roboty, a przynajmniej, że moje palce będą przy tym mniej cierpieć.


Jednym z wymagań konkursowych było podanie czasu, jaki zajęło wykonanie pracy. Co prawda nie pracowałam ze stoperem, ale było to ok. 8 godzin, z czego przynajmniej 1/3 zajęło mi wykonanie łańcuszka.
Kolejnym wyzwaniem, kto wie czy nie największym, było zrobienie dobrych zdjęć. Całość jest dość błyszcząca, co bynajmniej nie ułatwiało pracy. Na białym tle trochę znikały białe perełki, na czarnym - mocno błyszczący brąz powodował przekontrastowanie zdjęcia, a aparat miał wielkie problemy ze złapaniem ostrości. W sumie technicznie najlepiej wypadły zdjęcia na szarym tle, choć kolorystycznie są jakieś takie smutne...

Jeśli podoba się Wam moje brązowe serce, to możecie dać temu wyraz i polubić moją pracę TU. Będzie mi bardzo miło, mimo iż zdaję sobie sprawę z tego, że na nagrodę publiczności raczej szans większych nie mam.

Copyright © Z kociołka czarownicy , Blogger