czwartek, maja 23, 2019

Powrót do drutów

Obiecałam Wam opowiedzieć o tej sukience, co miałam ją na sobie podczas Kiermashu. To za chwilę, ale najpierw chciałam odnieść się do komentarzy pod poprzednim postem. Celowo nie robiłam tego na bieżąco, żeby nikomu nic nie sugerować, zależało mi na całkowicie Waszej opinii.
Widzę jednak, że Wasze spostrzeżenia generalnie pokrywają się z moimi. Czyli, że jest ciasno - szukam większego stołu, a dopóki go nie zdobędę, będę wystawiać mniej "towaru". Kolejna rzecz to kwestia obrusu. Zgadzam się, że czerwony nie jest najlepszy, ale okazało się, że to jedyny duży jednokolorowy obrus, jaki miałam w domu. I w tym momencie mnie trochę zaskoczyłyście, bo ja skłaniałam się ku kolorowi brązowemu, a Wy mi mówicie czarny (ewentualnie biały). No i teraz nie wiem. Chciałam kupić duży kawałek materiału i naprasować na niego to, co tu było wydrukowane na kartce. Ale na czarny nie dam rady, poza tym obawiam się, że za dużo byłoby tej czerni, ale skoro Wy mi tak radzicie, to może nie mam racji? Naprawdę zabiłyście mi ćwieka.


Ale wracając do sukienki. Kiedyś nie rozstawałam się z drutami nigdy, ale ostatnio zdecydowanie zbyt rzadko za nie chwytam. Kilka miesięcy temu na Pasartowej grupie na Facebooku rozpętało się istne szaleństwo flowersowe. To znaczy w sklepie pojawiły się włóczki Yarnart Flowers, obłędnie cieniowane, w dużych motkach. Nagle wszystkie dziewczyny zaczęły robić z nich szydełkowe chusty. Nie powiem, włóczki podobały mi się bardzo, ale jakoś do chusty nie byłam przekonana. Ostatnia chusta, jaką zrobiłam, już ponad dwa lata nie może doczekać się blokowania. Czyli chyba jej aż tak nie potrzebuję? Usilnie więc starałam się wymyślić jakieś lepsze przeznaczenie dla tych pięknych motków. I wtedy zobaczyłam ten kolor.


A musicie wiedzieć, że od dawna przymierzałam się do włóczkowej sukienki, tylko nie mogłam się zdecydować czy ma być ona niebieska, szara czy beżowa. Jak nie wierzę w przeznaczenie i tego typu głupoty, to stwierdziłam, że chyba ktoś chce, żebym w końcu tę kieckę wydziergała 😉.


Zakupiłam więc trzy motki, nowe druty i przystąpiłam do wybierania wzoru. Zajęło mi to dobre dwa tygodnie, albo nawet więcej. Jak dotąd wszystkie swetry, które robiłam były albo z wrabianymi wzorami, albo w warkocze. Za wszelką cenę chciałam tym razem zrobić coś innego. Przetestowałam całą masę różnych ażurów i ciągle było coś nie tak. W pewnym momencie złapałam się na tym, że zaczynam przeglądać warkocze. W momencie, kiedy byłam już o krok od złamania się i wybrania jednak jakiegoś warkocza, trafiłam na ten wzór. Znalazłam go na Pintereście. I to wreszcie było to. Wszystko pasowało: dziury nie za duże, szerokość odpowiednia i przede wszystkim spodobał mi się. 
Sukienkę postanowiłam zrobić bezszwowo od dołu. Szybko policzyłam ile powtórzeń wzoru będę potrzebować i ruszyłam z kopyta. Zaczęłam od 22 powtórzeń/pasów wzoru, ale szybko w co drugim z nich zakończyłam wzór pozostawiając tam same lewe oczka. Te pasy lewych służyły mi do odejmowania i dodawania oczek w celu uzyskania odpowiedniego fasonu.


Coś podejrzanie wolno ubywało mi włóczki. Po wyrobieniu pierwszego motka stwierdziłam, że spokojnie mogę pozwolić sobie na rękawy, których pierwotny plan nie przewidywał.

Tyle zrobiłam z jednego motka 250 g
Rękawy zrobiłam 3/4, a może 2/3? Tak odrobinę za łokieć. Robiłam je też na okrągło, na drutach pończoszniczych. Po połączeniu z dołem tułowia dalej pociągnęłam okrągły karczek zakończony ściągaczem. Kiedy już wiedziałam, że kolejne powtórzenie wzoru mi się nie zmieści, ograniczyłam się do tego fragmentu, który mogłam bezkarnie zwężać, czyli takich listków. Ściągacz zrobiłam z prawymi oczkami przekręconymi, w nawiązaniu do fragmentu wzoru. Jest on podwójny, czyli podwinięty i podszyty u nasady. W ten sposób uniknęłam sztywnego, nieelastycznego zakończenia.


Jak już wspomniałam włóczka okazała się zaskakująco wydajna. Zużyłam jej tylko dwa motki i ciut. Zostało mi jeszcze tyle (218 g!). I teraz będę musiała wymyślić co z tego zrobić 😜.


Sukienkę skończyłam dzień przed Kiermashem, a że pogoda była odpowiednia, to postanowiłam w niej tam zadebiutować. Kiecka okazała się bardzo wygodna i odpowiednia do tak zmiennych temperatur, jakie panowały w ten weekend, więc jestem z niej bardzo zadowolona.


Pranie też zniosła wzorowo. Wyprałam ją w pralce, w woreczku na 40 stopni i odwirowałam na 700 obrotów. Suszyłam rozłożoną na ręczniku, blokowanie okazało się zbędne, zresztą swetrów nigdy nie blokuję.


Jak pokazałam kieckę na fb, to miałam sporo zapytań o wzór, więc uprzedzając Wasze pytania, znajdziecie go na Pintereście, konkretnie tutaj.

6 komentarzy:

  1. Zaskoczyłaś mnie totalnie. Kiecka genialna, a Ty w niej wyglądasz jeszcze bardziej genialnie. Stoisko prezentuje się imponująco. Gdzie to było?
    Buźka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Bożenko. To był Kiermash w Krakowie w nowej hali Cracovii przy Błoniach. Pisałam o nim więcej w poprzednim poście.

      Usuń
    2. A bo ja teraz rzadko na blogach goszczę, a mój własny w czasoprzestrzeni sobie wisi. Dzięki. Super wyglądasz i miło znów Cię widzieć, choć tylko wirtualnie:)

      Usuń
  2. Jestem kompletnie zakochane w tej kiecce, no, cudeńko z niej! Zmotywowałaś mnie, abym w końcu nauczyła się robić na drutach, bo całe pudło włóczek i książki na ten temat leżą i czekają na lepsze czasy... i się może doczekają ;) Wyglądasz w niej prześlicznie, służą Ci te kolory :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Z kociołka czarownicy , Blogger