wtorek, maja 08, 2018

Kwadratura leoparda

Taki mi się kiedyś spodobał, przepiękny jaspis leopard w niesamowicie ukwiecony wzór. Zbiegło się to w czasie z ogłoszeniem na pewnej grupie na Fb, sprzedającej takie kamyczki, wyzwania pt. "4 kąty i trójkąty".


I tak, kiedy rozpakowałam paczuszkę z zakupionymi kamyczkami, nagle zobaczyłam w nim te 4 kąty.


To, że oprawię go w miedź wiedziałam od początku. Jedyną niewiadomą było, na jaką technikę się zdecydować. Jakoś nie pasowała mi tu oprawa chainmaille, ani wire-wrapping, że o koralikach nawet nie wspomnę. Chodziła mi po głowie zdecydowanie bardziej surowa forma.


Nie było więc wyjścia, trzeba było nauczyć się czegoś nowego. Przymierzałam się do tego od dawna, ale trochę brak było mi odwagi, choć jak zwykle skłonna byłam zwalać winę bardziej na brak czasu.


Mowa o lutowaniu. Zawsze miałam z tym kłopot. Nie do końca wychodziło mi tak jakbym chciała. Tymczasem jak się robi biżuterię, to ta umiejętność prędzej, czy później staje się obowiązkowa.


Nie chodzi mi tu bynajmniej o zwykłe lutowanie drucików, bo z tym jakoś sobie radzę już od pewnego czasu. Przy okazji robienia tulipanowej broszki na zeszłoroczny kalendarzowy konkurs udało mi się nawet dołączyć do tego parę cienkich blaszek, ale tu już nie było tak różowo. Jednak prawdziwym wyzwaniem, wręcz tematem tabu było dla mnie jak dotąd własnoręczne wykonanie cargi do osadzenia kamienia.


Tym razem nie było wyjścia, czas było wziąć byka za rogi. Projekt miałam w głowie, przygotowałam grubszą (0,8 mm) blaszkę na spód, taśmę na cargę i pełna zapału zabrałam się do lutowania. szybko okazało się, że mam tylko 5 cm srebrnego lutu i kilka 2 mm prętów twardego miedzianego (do lutowania rur, a nie biżuterii). Pracowicie cięłam więc ten miedziany na cieniutkie plasterki, ale i w ten sposób nie potrafiłam zmusić go do popłynięcia. Po całym dniu niepowodzeń (jedynym efektem była spalona carga 😒) myślałam, że jednak będę musiała sobie odpuścić. Jednak następnego dnia rano nie widziałam już tego aż tak na czarno. Najpierw pojechałam po srebrny lut (na szczęście da się to kupić od ręki w Krakowie). Po powrocie zrobiłam sobie kawę i zajrzałam na Facebooka. A tam akurat pojawiło się kilka nowych komentarzy pod postem na temat lutowania miedzi. Poszłam za ciosem i wypytałam specjalistkę od miedzi co i jak. Uzbrojona w świeżą wiedzę zrobiłam nową cargę i postępując dokładnie według otrzymanych instrukcji... przylutowałam ją już za pierwszym podejściem.


Jestem z siebie niezmiernie dumna! Oto moja pierwsza carga w zbliżeniu 😁


Projekt, który sobie wymyśliłam wymagał zrobienia w bazowej blaszce kilku otworów i żeby lepiej wyglądały postanowiłam otoczyć je ogniwkami, które też przylutowałam do blaszki.


Blaszkę wycięłam, oszlifowałam, wypolerowałam i przystąpiłam do chainmaillowego wykończenia. W dolnych pięciu dziurkach zawiesiłam dyndadełka z łańcuszków JPL3, każdy zakończony marmurową kulką w kolorach jaspisu.


Do górnych dziurek dorobiłam po kawałku stopniowanego Byzantine, który również marmurową kuleczką połączony jest z resztą łańcuszka.


Naszyjnik jest na tyle długi, że odpuściłam sobie jakiekolwiek zapięcie, tym bardziej, że wszystko zrobione jest z miedzi, a zapięcia miedziane są praktycznie nie do dostania i nie chciałam psuć całości miedziowanym metalem.


Naszyjnik w całości został zaoksydowany, przetarty i wypolerowany.


Jak wspomniałam naszyjnik jest dość długi, co prawda nie długości "pępkowej", ale sięga mi mniej więcej do biustu.


Jego długość po złożeniu na pół to 42 cm. Sama blaszka ma 3 x 4,5 cm. Waga całego naszyjnika to 38 g.


Ponieważ na potrzeby wyzwania potrzebowałam zdjęcia na jednolitym tle, więc pobawiłam się trochę tłami (niekoniecznie jednolitymi). A więc bez zbędnych słów:







10 komentarzy:

  1. Wow, cudo powstało. Kamień bardzo oryginalny i nie łatwo taki oprawić, żeby go nie przyćmić, a tobie się udało wydobyć jego piękno. Podziwiam i gratuluję opanowania nowej techniki. Brawo Ty. A prawdą jest, że czasem ranek przynosi nowe rozwiązania. Całość prezentuje się cudnie ☺. Pozdrawiam serdecznie🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, właśnie, dlatego szukałam takiej surowej, prostej oprawy. I całkowicie zgadzam się z tym, że z każdym problemem trzeba się przespać, a wtedy wszystko staje się prostsze ;)
      Dziękuję bardzo Justynko i pozdrawiam :)

      Usuń
  2. piękny , podziwiam , a człowiek uczy się całe zycie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Ja ostatnio łykam jedną nową technikę za drugą, aż się boję co będzie dalej ;)

      Usuń
  3. Dałaś czadu !!!!!! Co tu dużo gadać ,powstał,dzięki Twojej determinacji wisior najpiękniejszy na świecie !!!!!!! Trzymam kciuki !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Jadziu :) Bo ja uparte stworzenie jestem i niełatwo mnie odwieść od pomysłu, jak już sobie coś ubrdam ;)

      Usuń
  4. O! O! Przepiękny wisior, uwielbiam takie niemal ascetyczne formy, które pięknie uwypuklają urodę kamienia. No i są dyndadełka :D Byzantine bardzo mi się podoba, w końcu czas się zaopatrzyć w ogniwka, tylko gdzie ja znajde tyle czasu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) To kamień sam narzucił mi taką właśnie formę, gdy go pierwszy raz zobaczyłam, to od razu wiedziałam jak ma wyglądać oprawa. A dyndadełka rzecz najważniejsza ;)
      Byzantine jest tak łatwy, że jak tylko uda się zdobyć odpowiednie ogniwka to trza działać :D

      Usuń
  5. Och, piękny piękny! Istny majstersztyk! :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Z kociołka czarownicy , Blogger